Powrótdo góry

Ostatnio wcale nie zdziwiłem się kiedy przeczytałem, że ponad 50% moich rodaków twierdzi, iż antybiotyki stosowane są do zwalczania chorób wirusowych, a 40% neguje podstawom teorii Darwina.

I być może skwitowałbym te informacje wyłącznie lekkim uśmiechem, żartując przy okazji z szeroko pojętej edukacji w zakresie nauk o zdrowiu, gdyby nie artykuł (Polityka nr 11; 2025 rok), który ukazał się pod jakże wymownym tytułem I ty możesz zostać lekarzem. Okazuje się w nim, że w Polsce można uzyskać uprawnienia do wykonywania zawodu lekarza w tzw. trybie uproszczonym, absolutnie niespełniającym warunków wymaganego minimum edukacyjnego, zgodnego z przepisami unijnymi, studiując online na jakiejś ukraińskiej uczelni. Dotyczy to przede wszystkim studentów z Ukrainy, którzy mogą studiować nawet nie przedkładając świadectwa dojrzałości, nie zdając też egzaminu wstępnego. Ale, że nie tylko oni, albowiem także mogą uczyć się tam Polacy, którzy np. za słabo zdali maturę i nie dostali się na studia, poziom nauczania na polskiej uczelni był dla nich za wysoki, względnie czesne okazywało się ponad ich możliwości.  

Z przerażeniem też przeczytałem, że po takich studiach (chyba otrzymuje się warunkowe prawo wykonywania zawodu), nostryfikacja dyplomu ukończenia uczelni może nastąpić nawet po 5 latach, a w tym czasie taki „lekarz – nie lekarz” może bez potwierdzonego przez izbę lekarską – Prawa Wykonywania Zawodu leczyć chorych na terenie Rzeczypospolitej Polskiej (sic!). A to uczucie, potęguje jeszcze świeża pamięć nauczania online, w okresie trwania pandemii.

Daleki jestem od demonizowania nauki w systemie online w zakresie przedmiotów teoretycznych. Ale w trakcie pandemii przekonaliśmy się też w sposób dobitny, o jakże wątpliwej wartości uczenia w tym trybie przedmiotów klinicznych. Taki sposób edukacji bezsprzecznie upośledza w sposób ciągły aktywność poznawczą studenta, sankcjonując nieuctwo, będące następstwem grzechu pierworodnego jakim bez wątpienia jest lenistwo – oczywiście to umysłowe. I to ono właśnie doraźnie i w przyszłości zabija potrzebę samodzielnego myślenia. A ponadto trzeba też wyraźnie wskazać, że posługiwanie się na co dzień mediami elektronicznymi maksymalnie ogranicza rzeczywisty proces poznawania. Przedstawiane w sposób nawet najprostszy problemy, z powodu informatycznego ubóstwa językowego oraz tworzenia tzw. „nowomowy”, stają się nierzadko zwyczajnie niezrozumiałymi dla odbiorcy.     

Zaś otrzymanie do ręki jakiegoś nazwijmy to – w tym momencie „pseudodyplomu” – pozwala takiemu lekarzowi? na głęboką wiarę, że jest mądrym (być może mądrzejszym niż przeciętny medyk), posiadającym wiedzę (jaką?) i doświadczenie. I co ważne, taka osoba posiadająca warunkowe prawo wykonywania zawodu (która winna cały czas pracować pod okiem patrona), pozostaje jednak przeważnie poza jakąkolwiek kontrolą zawodową, a z powodu braku wpisu do rejestru nie podlega odpowiedzialności zawodowej na poziomie izb lekarskich. A to już tylko krok do działania bez ograniczeń, lekceważenia wiedzy opartej na faktach, nierzadko także agresji i chamstwa. A pytanie o Kodeks Etyki Lekarskiej – może co najwyżej rodzić u niego zdziwienie, że coś takiego istnieje.   

Podsumowując powyższe rozważania należy zadać pytanie – jak możliwe jest takie nauczanie medycyny? Jak możliwe jest powstawanie takich uczelni medycznych? Nie pytam się – czy jest możliwe – bo w świetle przytoczonych faktów pytanie to staje się retorycznym. Natomiast jak to się mogło stać i jakie musiały być spełnione warunki, że doszło do takiej patologii – bo to przecież jest, zapoczątkowana niestety przed laty patologia.

Może w tym miejscu warto byłoby zastanowić się nad genezą powstania i upadku Collegium Humanum. Oczywiście uwarunkowania zewnętrzne jak pandemia, czy, bliska naszych granic, wojna sprawiły, że nauczanie online stało się w pewnym momencie nauczaniem „z wyboru”. Absolutnie nie jest to powód, dla którego można „produkować lekarzy – nie lekarzy”, którzy na równi z kończącymi studia na „prawdziwych” uniwersytetach medycznych, będą w Polsce przez szereg lat, nas – Polaków, leczyć nie podlegając przy tym jakiejkolwiek jurysdykcji zawodowej. Czy nie zastanowić się w takim razie nad stworzeniem jakichś uwarunkowań prawnych dla działalności takich absolwentów?

W jakim więc kierunku zmierza  takie nauczanie medycyny?  Za odpowiedź niech posłuży dowcip o fizyku, który na pytanie o drogę stwierdził – może i kierunek dobry, ale zwrot nie ten. 

 

Słuchaj rozmów w formie podcastu

ProMedico - Słuchaj rozmów w formie podcastu