Powrótdo góry

Przełomy są zawsze trudne. Wymagają świadomości i zrozumienia procesu, który się dokonuje. Oceny, porównania, utyskiwania za tym, co było, przychodzą naturalnie. Zobaczmy jednak, czym jest zmiana i dlaczego się wydarza.

Zacznijmy filozoficznie. „Tylko zmiana jest niezmienna” (Heraklit z Efezu). Parafrazując, zmiana jest nieunikniona i zawsze niesie to samo. Dekonstrukcję i rekonstrukcję. Opór i entuzjazm. Frustrację i nadzieję. W zależności od punktu widzenia.

Skąd bierze się zmiana? Einstein miał powiedzieć, że „zmiana jest koniecznością. Nie można oczekiwać innych rezultatów, robiąc wciąż to samo”. Wynikałoby z tego, że zmiana jest odpowiedzią na potrzebę osiągnięcia innego rezultatu niż dotychczas. Kto zatem wprowadza zmianę? Ten, kto doświadczając jakiejś rzeczywistości, czuje, że nie dostaje tego, na czym mu zależy. A zatem, u podłoża zmiany działania, stoi zmiana potrzeb. I tak, od filozofii dotarliśmy do socjologii, a nawet psychologii. Bo potrzeby mogą wiązać się z chęcią szybszego dotarcia do teściowej na obiad (tak pewnie wynaleziono koło), z marzeniem wydłużenia aktywności po zachodzie słońca (tak pewnie wynaleziono prąd), ale także z wewnętrznego przekonania, że moje życie i zdrowie nie jest mniej istotne od życia i zdrowia drugiego człowieka, a w mniej dramatycznym wydaniu – od pracy i oczekiwań innych ludzi (tak zapewne narodziła się koncepcja work-life balance).

Idea work-life balance zrobiła zawrotną karierę i zmaterializowała się w formie unijnej dyrektywy, którą implementowano do polskiego ładu prawnego w 2023 r. Przepisy te dotyczą wprawdzie głównie spraw związanych z rodzicielstwem, jednak bez wątpienia – kodyfikacja zasad odnoszących się do dobrostanu psychicznego, wynikającego z balansu między pracą a życiem osobistym, wydaje się być rewolucją światopoglądową. 

A teraz do konkretów. Świat polskiej medycyny. Dzień z życia polskiego doktora. Stara gwardia siedzi w szpitalach, śpi w szpitalach. Dlaczego? Bo ktoś musi. Bo tak trzeba. Bo ciężki pacjent po operacji wymaga osobistego nadzoru, bo tak nakazuje sumienie. Co na to rodzina? Rozumie. Bo ma tak samo. Albo już się przyzwyczaiła, bo lekarz to zawód z powołania i poświęcenie jest wliczone w cenę. O ile jeszcze jest jakaś rodzina.

Gwardia nieco młodsza: siedzi i śpi w szpitalach, często oddalonych setki kilometrów od domu, bo tam nie ma lekarzy, więc lepiej płacą. Dużo lepiej. Po szpitalu jeszcze poradnia, bo tam płacą jeszcze lepiej niż w szpitalu. Więc po dyżurze poradnia, potem pędem na dyżur, a w nocy jeszcze jakieś konsultacje i od rana od nowa. Co na to rodzina? Rozumie. Bo ma tak samo. Albo już się przyzwyczaiła. Zwłaszcza do wygód. A to wymaga poświęcenia. O ile jest jeszcze jakaś rodzina.

I wreszcie młodzi. Świeżynki. Oni mówią pas. Na razie wiemy, że mówią pas przepracowaniu, gonitwie, stresowi. Są otwarci na wyzwania, chcą się uczyć, ale po 15.00 zamierzają zrzucić fartuch i żyć. Jeszcze nie wiemy, czy z jednej pensji będą umieli wyżyć, ale wyglądają na dość zdeterminowanych w wyborze życiowego balansu. Starzy się burzą, bo widzą w tym zaprzeczenie lekarskiego oddania służbie choremu. Oni tyrali, może sfrustrowani czy źli na system, ale od łóżka chorego wiedzieli, że odejść nie mogą.

Młodzi mówią: nie chcemy nikomu służyć, chcemy  pracować, a żeby dobrze pracować, musimy mieć odskocznię, zadbać o ruch, relacje, rodzinę. A system jest od tego, żeby to poukładał tak, aby pacjent był zabezpieczony po 15.00.

W Szwecji lekarz POZ nie może przyjąć więcej niż ośmiu pacjentów dzienne. Po konsultacjach, dzwoni do wczorajszych pacjentów, zapytać, jak się mają. Jednocześnie, o wyborze specjalizacji nie decyduje lekarz, tylko system. Znam osobę, która podczas studiów w Krakowie marzyła o onkologii, przez kilka lat chodziła na koło naukowe, miała pewne osiągnięcia. Wyjechała do Szwecji. Usłyszała, że onkologów jest wystarczająco dużo. To pomyślała o okulistyce i własnym gabinecie. Dowiedziała się, że nie ma zapotrzebowania. A jeśli chce robić specjalizację, to tylko z psychiatrii.

W Polsce na razie młodzi nie zgadzają się, żeby system narzucał im ścieżkę kariery, uznając, że lekarz szybko się wypali, jeśli nie będzie robił tego, co sobie wymarzył. Wybór specjalizacji mniej ryzykownych, niezabiegowych  jest naturalną konsekwencją szukania mniejszego przeciążenia. Zatem system musi reagować na potrzeby lekarzy, ale w żaden sposób ich nie ograniczać.

I żeby było jasne – całkowicie rozumiem młodych. Ich poglądy są naturalną  konsekwencją totalnego przeciążenia kilku pokoleń medyków, którzy najpierw nie mieli wyboru: żeby zapewnić rodzinie jako taki standard życia musieli tyrać jak woły; ich młodsi koledzy chcieli tyrać jak woły, bo raptem zmieniły się warunki i nagle można było w ramach tego tyrania zapewnić rodzinie wysoki standard. Młodzi już nie chcą tyrać. Przelało się.

Starszej gwardii trochę żal. Bo wychodzi na to, że dla jakiejś ulotnej idei poświęcili życie. To czasem bardzo bolesne, gdy ktoś mówi: Na co ci to było? Bo ich praca była misją. Jakąś wewnętrzną koniecznością zespoloną z poczuciem odpowiedzialności za drugiego człowieka, którą stawiali wyżej niż wszystkie inne potrzeby. Ale w szeroko rozumianym systemie, doszło do przesilenia. I jak zawsze w takich sytuacjach, następuje dekonstrukcja tego, co jest. I zaczyna się budowanie nowego wokół innych jakości, które wydają się bardziej wartościowe. I to, co dzisiaj nowe, za kilka dekad (a może dużo szybciej) doprowadzi do przesilenia. I znów zaczniemy od nowa…

 

 

Słuchaj rozmów w formie podcastu

ProMedico - Słuchaj rozmów w formie podcastu