14 kwietnia 2025
Życie ludzkie jest jak droga: raz prosta i gładka, raz kręta i wyboista. Kiedyś na takiej drodze spotkali się ludzie, którzy pozornie się różnili. Jeden – Konstanty hr. Przeździecki (1846–1897) był majętnym ziemianinem, znanym mecenasem sztuki, który znacząco przyczynił się m.in. do budowy pomnika Adama Mickiewicza w Krakowie.
Drugi – dr Józef Zawadzki (1865–1937) został lekarzem na skutek legendy Powstania Styczniowego i rodzinnych opowieści o ratowaniu ciężko rannych powstańców. Jako lekarz odbył praktykę w pierwszym europejskim pogotowiu ratunkowym w Wiedniu (1890 r.) , co zainspirowało go do działań w kierunku uruchomienia podobnej instytucji w Warszawie.
Połączyła ich idea samarytanizmu oparta na wrażliwości na ludzkie cierpienie i chęci ulżenia temu cierpieniu. Pod koniec XIX w. Europa była wolna od wojen, ale człowiek walczył nadal, chociażby z przyrodą i techniką, przez co niejednokrotnie narażał swoje życie i zdrowie. W Wiedniu, Krakowie i Lwowie od kilku lat pracowały z powodzeniem stacje pogotowia. W szybko rozwijającej się Warszawie działał tylko Czerwony Krzyż, ale raczej nie zatrudniano w nim Polaków. W styczniu 1896 r. w mieszkaniu hr. Przeździeckiego odbyło się spotkanie lekarzy z przedstawicielem Pogotowia w Wiedniu – dr Vragassy. Celem spotkania było stworzenie Pogotowia Ratunkowego w Warszawie. Ze względu na początkową niechęć władz, wynikającą głównie z nieznajomości nowej instytucji i tym samym pewnych wątpliwości, co do jej działania, użyto fortelu. Pogotowie działać miało jako Towarzystwo Doraźnej Pomocy Lekarskiej będące towarzystwem dobroczynnym, bo tylko filantropia nie budziła podejrzliwości carskich urzędników.
Dobra inwestycja
Przeździecki, jako człowiek czynu, chciał szybko widzieć efekt tych działań, dlatego postanowił wykorzystać do promocji odbywającą się w Warszawie Wystawę Higieniczną. Z własnych funduszy, za ok. 10 000 rubli zakupił w Wiedniu 3 karety sanitarne (stąd nazwa karetka), w tym jedną we wnętrzu wybitą blachą, która była przeznaczona do przewozu zakaźnie chorych, narzędzia i nosze, a także model stacji pogotowia, aby w ten sposób zaznajomić warszawiaków z nową inicjatywą i przede wszystkim uświadomić im potrzebę otwarcia takiej instytucji.
Ponad rok czekano, aby władze wręczyły założycielom zatwierdzony, ale znacznie zmieniony statut (ten statut zatwierdzony w Petersburgu obowiązywał do 1923 r., dwa lata później zarejestrowano go w MSW). Zasadnicza zmiana dotyczyła zarządu: musieli w nim zasiadać stale przedstawiciele urzędu miasta i policji, aby tym samym mieć nadzór nad czynnościami Towarzystwa. Niestety Konstanty Przeździecki zmarł nagle. Inicjatywę przejął jego brat Gustaw, który 23 lutego 1897 r. zebrał wszystkich założycieli, którzy statut zatwierdzili i Towarzystwo powołali. Gustaw jako pierwszy prezes Towarzystwa, ofiarował mu na pierwsze wydatki 3 000 rubli. Rodzina po Konstantym przekazała Pogotowiu wszystkie prezentowane na wystawie sprzęty. Pierwszym adresem pogotowia był lokal w tatersalu (ujeżdżalni) na tzw. Okólniku, na ul. Ordynackiej, w którym stacjonowało 6 lekarzy, intendent, woźnica i 6 sanitariuszy. W dniu 22 lipca 1897 r. dokonano uroczystego otwarcia stacji, a w sierpniu jej załoga przeszła wielce spektakularny „chrzest bojowy”.
Carska wizyta
Dzień przed przyjazdem do Warszawy cara Mikołaja II i jego żony Aleksandry Fiodorowny, władze miasta zażądały od Towarzystwa zorganizowania w dniu przybycia 20 punktów ratowniczych na całej trasie przejazdu od Dworca Wileńskiego do Łazienek (to ok. 8 km). Teoretycznie dla tej garstki osób to było zadanie niewykonalne i władze doskonale o tym wiedziały. Jednak dzięki determinacji zarządu i niezwykłej ofiarności lekarzy warszawskich udało się zorganizować punkty złożone z lekarza i dwóch sanitariuszy z noszami (głównie pożyczonymi) i środkami opatrunkowymi, rozstawionymi w bramach kamienic, sklepach i szpitalach na dwie godziny przed przyjazdem pociągu.
Niezależnie od punktów stacja Pogotowia w swojej siedzibie była w komplecie. Dwa dni później polecono zaprezentować karetę Pogotowia parze cesarskiej. Pomimo utrudniania zadania przez fałszywe wezwania, udało się sprawdzić wszystkie wezwania i w ciągu 3 minut dojechać do Szpitala Ujazdowskiego (ok. 4 km) gdzie czekał car z carycą. Sprawność organizacji wykonania tego, wydawało by się niemożliwego do realizacji, zadania tak bardzo zaimponowało władzom miejscowym, że zaprzestali utrudniania działania stacji i odtąd zaczęli darzyć Pogotowie zaufaniem oraz udzielać im poparcia we wszelkich możliwych inicjatywach. W ten sposób Warszawa, co prawda po Lwowie i Krakowie, ale jako pierwsza w carskim imperium mogła się szczycić Pogotowiem Doraźnej Pomocy Lekarskiej.
Konstanty i aluminiowe kufry
Drewniane karety z namalowanym po bokach znakiem czerwonego krzyża wpisanego w sześcioramienną gwiazdę (znak pogotowia), były najlepiej rozpoznawalnymi pojazdami w ówczesnej Warszawie. Nosiły wdzięczne nazwy: Konstanty (pierwsza karetka), Jadwiga, Cyklista, Warszawianka, Litwinka, Samarytanka. Były typu wiedeńskiego, otwierane z boków i zaopatrzone w gumowe koła. Na marginesie: pierwszy samochód Pogotowie dostało dopiero w październiku 1909 r. od znanego przemysłowca Jana Briggsa, współwłaściciela przędzalni wełny w Markach. Od 1910 do wypadków jeździły samochody, a karetek konnych używano wyłącznie do przewozy chorych.
Już od 1900 r. Pogotowie zaprzestało używać środków przeciwgnilnych na korzyść opatrunków aseptycznych, które były przygotowywane na stacji, w autoklawie w temp. 120°C. Lekarz miał do dyspozycji kufer z wyjałowionymi narzędziami, fartuchami, rękawiczkami gumowymi, niewielkim sterylizatorem spirytusowym oraz kufer z odtrutkami. W karecie były też: pojemnik z wodą (gorącą i zimną), mydło, szczotka do rąk i miednica. Aby dokładniej oczyścić wnętrze kufra, w którym przechowywano narzędzia i opatrunki, wymyślono nowe udoskonalenie. Wnętrze wykładano… glinem (lekki, odporny na warunki atmosferyczne metal). Za te aluminiowe kufry Pogotowie otrzymało najwyższą nagrodę – dyplom honorowy, na wystawie we Lwowie w 1907 r.
Organizacja to podstawa
Wypadki w mieście zdarzały się bez przerwy, toteż stacja działała bez przerwy. Pomocy udzielali lekarze którzy mieli już doświadczenie. Na etat mogli liczyć lekarze po trzech latach od ukończenia studiów i dwóch latach praktyki szpitalnej, w tym po roku spędzonym na oddziale chirurgicznym. Ponadto lekarz pogotowia musiał umieć szybko decydować i zachować zimną krew, gdyż „działa bowiem nie w ciszy sali operacyjnej, ale śród otoczenia, często niekulturalnego, które raczej przeszkadza, niż pomaga”. Kandydat przez miesiąc wyjeżdżał do wypadków razem z lekarzem dyżurnym. Każdy lekarz miał do pomocy jednego lub dwóch sanitariuszy, którzy też nie byli przypadkowi. Sanitariusze wywodzili się głównie z posługaczy szpitalnych, którzy przed przyjęciem odbywali dwutygodniową służbę przygotowawczą. Ponieważ mieszkali w koszarach przy Pogotowiu, byli też odpowiedzialni za przygotowanie koni, karetek i ich wyposażenia, pełnili wartę przy bramie, a także podczas wyjazdu na wezwanie tzw. sanitariusz młodszy siedzący na koźle po lewej stronie woźnicy dawał sygnały trąbką, aby nie zwalniać szybkości karetki! Taki system gwarantował doskonałą organizację i powodował, że dawali sobie radę nawet w najcięższych przypadkach. Dla przykładu: w katastrofie kolejowej pod Włochami w 1900 r. trzech lekarzy w ciągu dwóch godzin uporało się z 30 poszkodowanymi zanim przybyła dalsza pomoc. W czasie słynnej „krwawej środy” 1906 r.13 lekarzy bez problemu poradziło sobie z 160 poszkodowanymi.
Plagi warszawskie
Pierwsza doraźna pomoc na miejscu wypadku ograniczała się do zastosowania środków wewnętrznych, „oddechu sztucznego”, płukaniu żołądka, drobnych operacji i opatrunków (na stacji lub bezpośrednio na miejscu wypadku) i przewiezieniu chorego do szpitala lub do domu. Wezwania telefoniczne (!) pochodziły głównie od osób prywatnych, a także od policji, instytucji i fabryk. Głównie dotyczyły zasłabnięć, urazów, porodów, ale także obłąkania i samobójstw (głównie otruć: kwasami, zasadami lub jodyną). Plagą Warszawy pocz. XX były ataki nożowników (porachunki albo napady rabunkowe) i wezwania do … pijanych. Były też wypadki zbiorowe: katastrofy pociągów, zawalenie się ścian na budowach, wybuchy gazu, zaczadzenia, zatrucia zbiorowe, wybuchy benzyny, pożary, wypadki w fabrykach. Ale najgorsze zaczęło się w 1905 r.: fala strajków i „krwawy styczeń” przyniósł 105 poszkodowanych w manifestacjach ulicznych (głównie rany postrzałowe), co chwila wybuchały bomby na ulicach i dworcach. Załoga pogotowia musiał mierzyć się z ofiarami salw i szarży kozaków oraz z majowymi poszkodowanymi w pogromie lupanarów. Rok 1906 przyniósł ze sobą napady na pociągi, inkasentów, banki i monopole rządowe oraz strzelaniny na ulicach.
Składki, ofiary i dotacje
Ciekawy był sposób finansowania Pogotowia. Głównym dochodem były składki członkowskie i jednorazowe datki od warszawiaków. Dochody przynosiły bale i rauty w Ratuszu, na których nie wypadało nie bywać. Organizowano też koncerty charytatywne w Dolinie Szwajcarskiej i Filharmonii, a także przedstawienia w cyrku. Jednak największe dochody przynosiły otwarte dla wszystkich zabawy w Ogrodzie Saskim (ostatnia, zorganizowana w 1904 r. przyniosła zawrotny dochód w wysokości ponad 13 tys. rubli).
Ruble płynęły szeroką strugą do kasy Pogotowia: w postaci ofiar od właścicieli nowo budujących się domów, ofiar noworocznych od właścicieli domów, stałej zapomogi miejskiej i stałych zapomóg od kolei Wiedeńskiej i Nadwiślańskiej, a także składek rocznych od przeróżnych przedsiębiorstw. Od 1900 r. wydawano Kalendarz, który też przynosił spory dochód, bowiem stał się „nieodzowną książką dla każdego inteligentnego warszawiaka”. Sprzedaż pocztówek też przynosiła mały zysk. Lekarze pogotowia wygłaszali płatne odczyty – zawsze przy pełnej sali. Warszawiacy zaufali Pogotowiu i chętnie przekazywali datki, bo mieli świadomość, że robią to dla siebie. Pieniądze bardzo dobrze zainwestowano. W 1903 r. zakupiono nieruchomość dla Pogotowia przy ul. Leszno nr 58 (obecnie to Al. „Solidarności”, kamienica nie istnieje). To już była stacja z prawdziwego zdarzenia: z poczekalnią, salą operacyjną, pokojem lekarzy, sypialnią dla lekarzy dyżurnych, apteką, kuchnią, sterylizatornią, łazienkami, koszarami dla sanitariuszy oraz biurami dla administracji, stajniami i wozownią.
Wzloty i upadki
Pomimo, iż Warszawiacy darzyli ogromnym szacunkiem pracowników Pogotowia, niestety zdarzały się incydenty. W czerwcu 1904 r. w zakładach Spiessa wybuchł pożar – sam w sobie niegroźny, ale przy okazji doszło do ostrego starcia z policją. Wezwano pogotowie do rannego strażaka. Kiedy karetka pojawiła się na drodze, została obrzucona kamieniami, bo przypuszczano, że w środku jest policja. W efekcie wybito w niej okno. Drugi odnotowany incydent miał miejsce podczas ogłoszonego 27 stycznia 1905 r. strajku. Po trzech dniach poważnych zamieszek na ulicach, władze pogotowia postanowiły zorganizować punkt sanitarny w bramie kamienicy na Marszałkowskiej. Rozjuszony tłum pod groźbą użycia broni wobec pracowników pogotowia, nie dopuścił do stworzenia punku, w myśl zasady, że jak wszyscy strajkują to pogotowie też! Były groźby i szarpanina. W efekcie karetki objeżdżały ulice, zbierając rannych.
Niewątpliwie powodem do dumy dla Towarzystwa był fakt otwarcia Pogotowia w Łodzi (1899 r.) – warszawiacy szkolili i przygotowywali personel dla tej placówki, a rok później Kijów i Wilno zleciły im zorganizowanie podobnych stacji. Profesjonalizm Towarzystwa dotarł także do dalekich miast imperium rosyjskiego: Taszkientu, Samary, Odessy, Tuły, Mińska, a nawet Petersburga i Moskwy.
Post scriptum
Kiedy spotyka się dwóch pasjonatów, kochających ludzi i życie, musi z tego narodzić się coś dobrego i trwałego. Hrabia Przeździecki inwestując swój majątek w Towarzystwo Doraźnej Pomocy Lekarskiej w Warszawie, prawdopodobnie zrobił najlepszy interes w swoim życiu. Dr Józef Zawadzki całą swoją karierę medyczną poświęcił doraźnej pomocy lekarskiej. Nieprzerwanie, od 1907 r., przez 30 lat pełnił funkcję prezesa Zarządu Towarzystwa, a w chwilach krytycznych stawał się lekarzem tego pogotowia! W 1930 r. z jego inicjatywy powołano Polski Komitet do Spraw Ratownictwa, którego celem był rozwój idei ratownictwa i koordynowanie akcji ratownictwa na całym terenie RP. Hrabia wraz z Doktorem zaszczepili też w zwykłych ludziach ideę odpowiedzialności i solidarności społecznej, która niestety umarła śmiercią naturalną w powojennej Polsce.
Dr Zawadzki napisał kiedyś, że Pogotowie w Warszawie narodziło się pod dobrą gwiazdą (stąd jego ówczesny emblemat). I rzeczywiście chyba tak było. Jego organizacja trafiła na szczęśliwy moment: z jednej strony mogło liczyć na poparcie zamożnego miasta, z drugiej strony szybki rozwój tego miasta zapewniał mu „materiał do pracy”. Przez pierwsze dziesięć lat, lat bardzo trudnych i tragicznych, lekarze pogotowia wypracowali modelowy wzorzec takiej placówki: regulaminy, procedury, system pracy, system opracowywania dokumentacji i statystyk (które dzisiaj są rarytasem dla wszystkich zainteresowanych bowiem tworzą dokładny obraz Warszawy: od sensu stricto historii miasta, do obrazu życia jej mieszkańców). Wydarzenia lat 1905 – 1906 były tylko namiastką tego co miało ich czekać w przyszłości. Były też doskonałą szkołą charakterów, przetrwania w krytycznych sytuacjach, jak również udoskonalania działania pogotowia.
Kiedy wybuchła I wojna, stację od razu przekształcono na rok w szpital wojenny (przyjęto ponad 350 pacjentów), w czasie trwania walk o Lwów – ekspresowo zorganizowano Pociąg Sanitarny im. Heleny Paderewskiej. Trwano na posterunku podczas bitwy warszawskiej w 1920 r. i bratobójczych walk w maju 1926 r. nie bacząc na ostrzał karetek, udzielano pomocy wszystkim potrzebującym. Dzięki ofiarnej pracy Zarządu i umiejętnemu gospodarowaniu majątkiem przetrwało kryzys gospodarczy lat 30. Nawet pod przymusowym zarządem niemieckim w latach 1939-1945 działały dwie stacje: przy ul. Hożej i ul. Leszno. Zapisali piękną, choć trochę zapomnianą, kartę w historii medycyny. Warty podkreślenia jest fakt, że to właśnie Warszawa jest pierwszym miastem ówczesnego Imperium Rosyjskiego, nie Moskwa, nie Sankt-Petersburg a właśnie Warszawa, z której idzie przykład na całą Rosję. To Polacy stali się pionierami pogotowia ratunkowego w ogromnym Imperium. Pomimo początkowych wątpliwości urzędników, wygrało racjonalne podejście do sprawy i po bliższym zapoznaniu się z samą ideą, szybko ją rozpowszechnili w innych rosyjskich miastach.
Warszawskie Pogotowie działa nieprzerwanie od 128 lat, choć dzisiaj nie opiera się już na XIX idei samarytańskiej.
Katarzyna B. Fulbiszewska, koordynator ODH ŚIL
Z okazji XXV lecia w 1932 r. prezydent Ignacy Mościcki podarował Pogotowiu swoją fotografię z odręczną – jakże aktualną dzisiaj! – dedykacją: „Uciążliwa i ofiarna Wasza praca powinna znaleźć w społeczeństwie wdzięczność i najwyższe uznanie”.
Foto: Zbiory Muzeum Historii Medycyny i Farmacji ŚIL: oryginalne pocztówki wydane przez Towarzystwo Doraźnej Pomocy Lekarskiej z okazji X lecia Pogotowia Ratunkowego 1897-1907 o wartości 5 kopiejek – karety widoczne na tle siedziby Pogotowia przy ul. Leszno nr 58, jedna opatrzona nazwą „Cyklista”; metalowe znaczki Towarzystwa wręczane darczyńcom
Popularne
Słuchaj rozmów w formie podcastu
